Ayra
Miałam
12 lat kiedy pierwszy raz ją ujrzałam.
Dzień był zwykły, jak
każdy. Szkoła, obowiązki, nauka, jedzenie i pójście spać.
Pamiętam, że zamknęłam oczy. Po chwili je otworzyłam. Chciałam
je zamknąć ponownie, jednak coś kazało mi sprawdzić godzinę na
telefonie. Jakimś cudem zegarek nie pokazywał 21:05 tylko 00:05.
Nie wierzyłam, że zasnęłam na trzy godziny, na dwie sekundy
zamykając oczy. Próbowałam zasnąć znowu, ale bez skutku.
Wierciłam się, przekręcałam z boku na bok. Nie wytrzymałam i
wstałam.
Myślałam,
co mogłabym zrobić, bo leżenie było zbyt nudne, a przy robieniu
czegoś mogłam się zmęczyć. Tak więc wzięłam się za czytanie "Pięknych Istot", książka fantastyczna. Powieść coraz bardziej wciągała mnie do swego świata, gdy zdałam sobie sprawę, że przeczytałam całą stronę
w ogóle nie rozumiejąc słów. Udało się - pomyślałam - Zasypiam... Zgasiłam nocną lampkę i już układałam się wygodnie do snu...
W
tej samej chwili usłyszałam cichy szelest za oknem. Powinnam była
obudzić rodziców, ale coś mówiło mi, że to ja muszę sprawdzić
o co chodzi. Nie rozumiałam nic. Jakbym nie była sobą, a kierowała
mną jakaś niewyjaśniona siła, której się poddałam. Poszłam na górę, do pokoju starszej siostry, która w tamtym czasie studiowała w Poznaniu. Wspięłam
się na biurko i otworzyłam okno w pochyłej ścianie tuż pod dachem. W pokoju znajdowała się jeszcze
jedna okienna rama, jednak ona była w pionowej ścianie i spadłabym,
a po dachu mogłam się zsunąć.
Usiadłam na dachówkach.
Nie pomyślałam, że nasz dom przecież ma drzwi. "Co się ze mną dzieje?Eh, przynajmniej myśli mam wolne". Wszystko było
jakieś dziwne. Może nie chciałam zbudzić rodziców? Albo wina
adrenaliny, której pragnęłam przez szarą codzienność.
Nieważne.
Ześlizgnęłam się powoli po dachu i doszłam do rynny. Była duża
szansa, że się zarwie, a ja zrobiłabym dodatkowy hałas budząc i
niepokojąc rodziców. Nie miałam innego wyjścia, ponieważ podmuch
wiatru zatrzasnął okno.
Przeczołgałam
się na drugą stronę dachu, tak by ewentualnie spaść na trawę.
Chwyciłam się ostatnich dachówek i... nie mogłam już się
cofnąć. Puściłam się lądując miękko, ku mojemu zdziwieniu, na
stopach. Teraz musiałam przekraść się daleko od domu, tak, aby
mój alarmowy pies nie zaczął szczekać (tak nazywałam mojego
pupila, przez którego ludzie nie mogli iść ulicą obok naszego
domu, bo zaraz zaczynał ujadać). Niewskazane więc było budzenie
go i narażanie się na obudzenie rodziców. Choć w sumie mogłabym
ich obudzić. Może był to włamywacz? Albo bezdomny? A ja
wchodziłam prosto do paszczy lwa?
Teraz
nie mogłam się wycofać. Lądując po „tej drugiej” stronie
domu byłam naprzeciw ulicy, w ogrodzie babci, która z nami
mieszkała. Ukryłam się za drzewami oddzielającymi moją
posesję od pobocza. I wybiegłam na ścieżkę prowadzącą przez
pola do lasu. Tam na pewno nikt nie jeździł o tej godzinie.
Dopiero
na krańcu lasu przypomniało mi się, że miałam sprawdzić co jest
na podwórzu. W sumie dziwne, że tego czegoś Łatek (pies alarmowy)
nie wyczuł. Może był to tylko kot? Albo jakieś inne zwierzę.
Jednak coś ciągnęło mnie tylko do tego lasu... Nie myśląc
sekundy dłużej, wbiegłam czym prędzej między drzewa.
Z
pozoru las tak bardzo malutki, że trudno go było w ogóle nazwać
lasem, który teraz był istną dżunglą. Drzewa rosły gęsto, ale
między nimi była prawie całkowicie widoczna dróżka. To nie było to samo miejsce... swój znałam jak własną kieszeń. Normalnie
bałabym się sama chodzić p0 nim nocą, tym bardziej, że mama
zawsze ostrzegała mnie przed dzikami – było ich tam pełno.
Dzisiaj nie sprawiało mi problemu przedzieranie się przez pnie,
kamienie i wielkie gałęzie leżące na mojej drodze. Co więcej –
nie wzbudzały we mnie lęku odgłosy zwierząt dochodzące gdzieś z
głębi, gdzie pragnęłam się zapuścić.
Po
dłuższej chwili dotarło do mnie ostatecznie – zabłądziłam.
Normalnie byłoby to niemożliwe, ale wtedy... wtedy wszystko było
nienormalne i niewytłumaczalne. Nagle las się skończył. Byłam na
wielkiej polanie, którą z każdej strony otaczały drzewa. Prawie
pośrodku biegła rzeczka. Za głęboka i za szeroka bym przez nią
przeskoczyła. Księżyc brał w niej kąpiel, a ja usiadłam na jej
brzegu i wpatrywałam się w niebo. Czułam się wolna... jak jeszcze
nigdy dotąd. Cały krajobraz wokół był dosłownie bajeczny.
Zawsze marzyłam znaleźć się w takim miejscu. Sama z siebie
zaczęłam cichutko nucić. Miałam ochotę tańczyć i śpiewać jak
najgłośniej.
Nagle coś małego i świecącego przeleciało mi tuż przed twarzą.
Potem kolejne, fruwały już dwa. Nagle przyleciał cały rój!
„Świetliki”! - pomyślałam wesoło. Nigdy jeszcze żadnego nie
widziałam i był to dla mnie niezapomniany widok! Po chwili jeden z
tych świetlików zaczął fruwać w miejscu tuż przy moich oczach
jakby czegoś w nich szukał i wtedy... okazało się, że to wcale
nie były świetliki! Przyglądałam się przez chwilę małemu błyszczącemu ciałku i doszłam do wniosku, że czas iść spać lub odstawić ziołowe herbatki na noc.
Otaczały
mnie tysiące wróżek!
Tak, to na pewno wina herbaty.
Położyłam się na miękkiej trawie i
podziwiałam wzory jakie układały na niebie. Poczułam taką
tęsknotę, że w jednej chwili zaczęłam łkać jak dziecko. Nie
tęskniłam za rodzicami. Wiedziałam, że chociaż bym nie chciała,
to i tak bym musiała wrócić do tego domu, gdzie magię uważało
się za coś szalonego. Ja tęskniłam za tym miejscem. Jakbym tu już
kiedyś była.
Siedziałam tak jeszcze przez jakiś czas, aż wróżki nie zakończyły pokazu i rozproszyły się po całej polanie tuż przy trawie. Bajki nie kłamały, wróżki spały w kwiatach, widziałam jak delikatne płatki krokusów składały się niczym automatyczne daszki.
Gdy wszystkie kwiaty były już zamknięte postanowiłam dalej poszukać wrażeń. Podeszłam do rzeki, zastanawiałam się. Nurt nie był rwący ani szybki. Raczej nie utonę - uśmiechnęłam się do siebie i zamoczyłam stopy w wodzie. Lodowate dreszcze przeszyły moje ciało, wzdrygnęłam się. Cóż - zachciało ci się przygód to płyń. Weszłam cała czując pod stopami pewny grunt z kamieni. Woda sięgała mi do klatki piersiowej, mogłam spokojnie przejść, co też zrobiłam. Przeszłam na drugą stronę kierując się znów w stronę lasu.
Na początku nic dziwnego się nie działo, słyszałam świerszcze. Wmawiałam sobie, że nie dostrzegam tych cieni na drzewach, że nie czuję na sobie czyjegoś wzroku. Wtedy to usłyszałam. Z początku cichutka, z każdym krokiem coraz głośniejsza, wyraźniejsza melodia. Utwór grany był na skrzypcach. Zaczęłam iść szybciej w kierunku, z którego dobiegała muzyka.
W pewnym momencie musiałam iść pod górę. Wspinaczka trwała około 20 minut, a ja wciąż nie mogłam doczekać się, aż zobaczę tego utalentowanego muzykanta. Teren był już coraz bardziej równy. Jeszcze kilka kroków.
Dotarłam na szczyt. Łapiąc oddech, pochyliłam się opierając ręce na kolanach. Podniosłam wzrok i ujrzałam jasne, błękitne światło, które biło z ciała istoty z instrumentem. Muzyka ucichła.
Przyglądałam się jej przez chwilę. Blade oczy z osłupieniem przyglądały mi się, jakby zobaczyły ducha. Jasnoniebieskie włosy opadały na szerokie ramiona. Spod nich wystawały długie spiczaste uszy... elfa. Moje oczy przeniosły się na tors. Naga klatka piersiowa pięknie prezentowała wyrzeźbione kształty. Od pasa w dół młodzieniec miał ubrane jasnobrązowe spodnie do kostek. Instrument, który trzymał teraz w lewej ręce rzeczywiście przypominał skrzypce.
- Graj... - szepnęłam onieśmielona przystojnym chłopakiem. Przełknął ślinę i przystawił skrzypce do podbródka. Gdy zaczął delikatnie ocierać smyczek o struny, głęboko odetchnęłam i zapatrzyłam się w niego zamyślona. On wydawał się robić to samo, patrząc mi w oczy. Jego zdziwienie spłynęło z twarzy i teraz widziałam tam napięcie.
Kończąc grać, a trwało to około 5 minut, odłożył instrument na trawę. Przez dłuższą chwilę żadne nie miało odwagi się odezwać.
- Bardzo jestem stresująca? - Zaryzykowałam. Oderwał wzrok od swoich stóp i spojrzał na mnie.
- Co to znaczy? - Zapytał zdziwiony.
- No... nie krępowałam cię, gdy grałeś?
- Nie...
- Wyglądałeś na spiętego... - próbowałam się tłumaczyć.
- Nieprawda, byłem tylko trochę zdezorientowany...
- Ah, oczywiście! To pewnie dziwnie musiało wyglądać - podrapałam się po głowie.
- Nieistotne. Może chciałabyś usiąść? - Podniósł uroczo jedną brew.
- Jasne... - odpowiedziałam zmieszana. Kątem oka widziałam jak łobuzersko się uśmiecha. Usiadłam naprzeciw niego utrzymując dystans, a on cały czas się we mnie wpatrywał.
- Pięknie grasz - pochwaliłam zgodnie z prawdą. Uśmiechnęłam się, a on to odwzajemnił.
- Zauważyłem, że ci się podoba - poczułam rumieńce na policzkach. - Mam na imię Adanel.
- Miło mi, Zosia - wyciągnęłam rękę w jego stronę. Pytał mnie wzrokiem. - No co? Ręki mi nie podasz? Ubrudziłam ją?
- Nie wiem skąd przybywasz. Pierwszy raz słyszę takie imię i pierwszy raz widzę, jak ktoś wyciąga dłoń na powitanie... Elfy zazwyczaj się kłaniają, a ty jesteś chyba jakimś wyjątkiem - po chwili zrozumiał, co powiedział i zaraz się poprawił. - Wybacz, nie chciałem cię urazić, jeżeli to zrobiłem.
- Ja nie jestem elfem... - zaczęłam zdecydowanie. Adanel nagle się ożywił, oczy jak pięć złotych, skóra jeszcze bledsza niż przedtem, odsunął się o kilka centymetrów. Widziałam, że ledwo powstrzymywał się od krzyku.
- Jak to? To kim ty jesteś? Dzień Zjednoczenia dopiero za 4 księżyce!
- Nie wiem o czym mówisz...
- Kim jesteś?! - Widać, że był zdenerwowany i przejęty.
- No... człowiekiem... to nic dziwnego, prawda? - Moja pewność siebie spadła do zera.
- Co?! Ale.... ale ty nie możesz tu być! To NIEMOŻLIWE! To jakiś absurdalny sen! - Chłopak zerwał się, porwał skrzypce i pobiegł w środek drzew. Póki jeszcze widziałam mieniące się światło,
zaczęłam wołać:
- Adanel! Zaczekaj! Wracaj! - Krzyczałam, ale gdy ogarnęła mnie ciemność, poddałam się wzdychając. - Tak, to ty masz sny, rzeczywiście.
Nie tracąc czasu na bezczynne siedzenie, stwierdziłam, że czas wracać.
Pytanie brzmiało: W którą stronę?
Jak będę szła przed siebie, to kiedyś wyjdę, nie? Mówiłam do siebie.
No nieco się pomyliłam.
Otóż szłam, szłam, szłam, a moja wędrówka wydawała się być wieczna. W pewnym momencie postanowiłam usiąść i posłuchać ciszy, co też zrobiłam.
Nagle dobiegł do moich uszu cichutki jęk... właściwie to przeraźliwy pisk. Skupiłam się i czujnie wsłuchiwałam się w odgłos. Ok... Może jeszcze tej nocy zostanę bohaterką? I pobiegłam.
Małe, jak przypuszczałam, stworzonko wołało niedaleko. Czujny słuch doprowadził mnie
do źródła lamentu.
Korzenie jednego z drzew układały się w łuk, pod którym schować mogło się moje znalezisko.
Uklękłam i spojrzałam pod korzenie. Pisk słabnął z każdą chwilą. Wyciągnęłam rękę i poczułam opuszkami palców gładziutką skórkę. Delikatnie złapałam malucha w garść.
Pod korzeniami leżało coś co przypominało
jaszczurkę... Zaraz, co?! Uciekłam z domu, biegałam sama po lesie nocą,
żeby pomóc jakiejś gadzinie? To było niemożliwe! To na pewno nie
była tylko mała jaszczurka! Spojrzałam na nią raz jeszcze. Dziwne
zwierzątko było niebieskiego koloru, a po chwili otworzyło swoje
duże oczy. Wyglądała całkiem normalnie... nawet. Dopóki nie
ujrzałam jej skrzydeł...
Przetarłam
oczy. Było późno, byłam zmęczona i można było wziąć pod
uwagę moją dużą wadę wzroku... i herbatki... Ale widziałam dokładnie! To... to
coś miało skrzydła! I nimi poruszyło! Wtedy doszło do mnie –
znalazłam smoka...